Ręka Fatimy

Ręka Fatimy
Ręka Fatimy - podwórko mediny Tunisu

czwartek, 26 sierpnia 2010

Tunezyjskie ulice przed ramadanem

Na krótko przed Ramadanem tunezyjskie ulice niespodziewanie ożywają, a atmosfera do złudzenia przypomina zakupową gorączkę poprzedzającą Boże Narodzenie. W telewizji, prasie, na bilboardach ustawionych wzdłuż głównych arterii komunikacyjnych, zaczynają pojawiać się świąteczne reklamy. Prym wiedzie oczywiście coca - cola, w ślad za nią podąża uwielbiana przeze mnie Boga Cidre (napój gazowany), jadida (rodzaj lokalnej margaryny), a następnie jogurty, słodycze i inne produkty, bez których, wg międzynarodowych koncernów, nie mogą odbyć się żadne ważne uroczystości. Sklepy, głównie supermarkety typu Carrefour czy Monoprix zapełniają się tłumami zakupowiczów. W koszach lądują najczęściej daktyle, ryż, makaron, cukier, cieciorka, koncentrat pomidorowy. Ci, którzy nie posiadają kuskusu domowej roboty, nabywają go w ilościach hurtowych, to samo dotyczy również oliwy.

Na coniedzielnym suku w Sousse, zatłoczonym bez względu na porę roku, teraz jest tak ciasno, że niemal nie można przejść. Nie należy się dziwić, w końcu to ostatnia niedziela przed Ramadanem. Za tydzień będzie już zupełnie inaczej: nie zjawi się przynajmniej połowa sprzedawców, druga - rozdrażniona postem i nadchodzącą falą upałów, a przez to mniej skłonna do negocjacji, zwinie swoje stoiska tak szybko, jak tylko się da. Ogromne targowisko zdominowały kobiety. Dla wielu gospodyń domowych teraz jest czas na zakup nowych garnków, kieliszków (służących do podawania napojów gazowanych, w czym znakomicie sprawdzają się te od szampana), a także uzupełnienia braków w garderobie. W tym miejscu zarówno Tunezyjki jak i nieliczna garstka turystów (rzadko zapuszczających się w te rejony miasta) mogą znaleźć dosłownie wszystko: świeże przyprawy, których intensywny zapach wpada w nozdrza tuż po opuszczeniu taksówki, wiejskie jaja, oliwę, całą gamę owoców i warzyw, ubrania, buty, torebki, pościel, dywany, obrusy, poduszki, kosmetyki, płyty cd, naczynia, garnki, ceramikę, fajki wodne (co ciekawe, nie taniznę ze sklepów z pamiątkami, ale egzemplarze chodzące po kilkaset złotych w sklepach europejskich), a także lokalne medykamenty, kadzidło etc. Nie brak również książek, wśród których dominują dwa rodzaje: kucharkie i o tematyce religijnej. Na spragnionych czekają gazowane napoje ze specjalnej "lodówki" w postaci blaszanej misy wypełnionej lodem i rozwożona wózkami woda źródlana, sok palmowy albo gorzka helba serwowana bezpośrednio z glinianego naczynia. Ludzie obładowani ciężkimi pakami, zmęczeni lejącym się z nieba żarem, niekiedy mają problem z zapakowaniem swoich zdobyczy do taksówek. Siatki, torby, wyładowane po brzegi kosze, z braku miejsca w bagażniku, lądują na tylnych siedzeniach. Podobne obrazki zobaczyć można w pobliskim Hammam Sousse, z tym, że tu dni targowe przypadają na czwartek i piątek, więcej jest też towarów przemysłowych niż żywności, po którą chodzi się na oddzielny warzywny targ lub kupuje u sąsiada w pobliskim sklepie.

Swoistą ciekawostką jest to, że nie wszystko Tunezyjczycy kupują na suku lub w supermarketach. Kolejnym miejscem polowań na dobry towar jest medina Sousse, gdzie, poza Ramadanem, ciężko usłyszeć język arabski, jeżeli nie pochodzi od miejscowego sprzedawcy. To właśnie w różnych zakątkach tej starej części miasta ukryte są niewielkie piekarnie, oferujące świeże pieczywo, ciasta (choć wyglądają niezwykle apetycznie, nie przepadam za nimi ze względu na dodatek wody pomarańczowej) i ciasteczka. Gdzieniegdzie spotkać można maleńkie sklepiki z oliwkami różnej wielkości, fylfylem w specjalnej zalewie i cytrynami marynowanymi w soli. W lewym dolnym rogu mediny, tuż obok hali targowej, w której Tunezyjczycy kupują mięso, ryby, owoce morza, rzadziej też warzywa, rozłożyły się nowe kramy z żywnością. Poniżej, w pobliżu mięsnych jatek, przybyło stoisk ze świeżą miętą i zieloną pietruszką. W powietrzu unosi się duszący zapach mięsa i zieleniny, tak typowy dla tej części mediny, że zdążyłam się już przyzwyczaić. Czasem zajętych zakupami ludzi roztrąca sprzedawca słodkich bułeczek, któremu trudno przebić się przez tłum rachityczną dwukółką.

Przed Ramadanem ceny żywności nieznacznie idą w górę. My, jako restauratorzy, zwracamy na nie szczególną uwagę. Bardzo drogie są filety z kurczaka, kilogram kosztuje drożej niż w Polsce. Niemal nigdzie nie można dostać mięsa z indyka, baranina i wołowina jest z kolei dostępna w każdej ilości. W przypadku ryb i owoców morza zobaczyć można cały wachlarz cenowy: dostępne są zarówno te tanie jak i droższe, z górnej półki. Mimo nadchodzących  świąt i tak rzuca nam się w oczy to, że od ubiegłego roku jedzenie podrożało, z wyjątkiem może owoców i warzyw, tak wspaniałych i świeżych, że cieszy oczy sam widok.

Na tunezyjskich ulicach bardzo brakuje mi fanusów - zazdroszczę Egipcjanom tej pięknej tradycji i jednocześnie ubolewam, że jedyne lampy, jakie widzę np. w medinie Sousse to te zupełnie niezwiązane z ramadanową tradycją. Pojawiają się za to dekoracje bardziej pasujące do jakiegoś narodowego święta: czerwone chorągiewki z podobizną urzędującego prezydenta, girlandy z papierowymi flagami Tunezji w miniaturowej postaci. Tylko w niektórych miejscach wywieszane są makatki z Mekką albo cytaty z Koranu, ewentualnie lampki do złudzenia przypominające te choinkowe.
Mimo wszystko podoba mi się to przedświąteczne życie ulicy, uderza też analogia do polskich świąt: marketingowe nastawienie sprzedawców, zabieganie ludzi a w tym wszystkim atmosfera radosnego, ale i pełnego napięcia oczekiwania.

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Przygotowania do Ramadanu w tunezyjskich domach

Święty miesiąc Ramadan - zawsze chciałam poczuć jego atmosferę, osobiście przeżyć ten szczególny czas, którego zapowiedzią są przygotowania rozpoczynające się już kilka tygodni wcześniej. Z ubiegłego roku w pamięci utkwił mi obraz kobiet siedzących wspólnie na patio, skubiących muluhiję, przebierającyh fylfyl (czerwoną ostrą paprykę), przesiewających kuskus przez wielkie sita. W tle cicho grał telewizor, pewnie nadawali jeden z wieczornych seriali, co chwilę kolorowa pasiasta zasłona w drzwiach odsuwała się i do środka wpadało dziecko szukające u sąsiadów swej mamy albo mające ochotę porwać z kuchni jakiś smakołyk. W tym roku, mniej więcej na tydzień przed Ramadanem, wykładane błękitną ceramiką wewnętrzne dziedzińce domów znów zamieniły się w królestwa kobiet, spotykających się, by w ciągu zaledwie jednego wieczoru przerobić do 250 kg papryki tak ostrej, że można się nią poparzyć.

To, że w centrum tegorocznych przygotowań znalazł się właśnie fylfyl jest niewątpliwie zasługą pory roku, na którą przypadł święty miesiąc postu. Przełom lipca i sierpnia to czas zbiorów tego tunezyjskiego przysmaku wiodącego prym wśród dań narodowych. Papryka susząca się przed domami na wielkich płachtach lub wisząca na niemal wszystkich tarasach i dachach, trafia potem na stół w postaci harissy, która następnie dodawana jest do kuskusu, ryżu oraz zup i sosów albo jedzona ze świeżym chlebem.

Z podziwem i sporym zdziwieniem patrzyłam na zręczne ręce Tunezyjek, posmarowane tylko zwykłą oliwą, bez jakiejkolwiek dodatkowej ochrony, zwracając przy tym uwagę, że wszystkie przedramadanowe rytuały mają wymiar wielopokoleniowy. Praca jednoczy całą żeńską część rodzin: leciwe staruszki, szacowne matrony, młode mężatki, dorastające dziewczynki, nierzadko też zaprasza się do pomocy sąsiadki, czasem całą ulicę i w ten sposób wykonywana czynność nabiera cech swoistej celebracji, przerywanej niekiedy po to, by wypić herbatę, kawę, czy tak popularne w Tunezji gasusas (napoje gazowane, począwszy od nieśmiertelnej coca coli a skończywszy na wyrobach lokalnych). Jest już późna noc, gdy wszyscy rozchodzą się do swych domów, żeby odpocząć, a kolejnego wieczoru znów spotkać się w podobnym gronie i odliczać dni, jakie pozostały do Ramadanu.

Tunes, Tunes

 Za każdym razem, gdy wracam do Tunezji, mam w pamięci książkę Ewy Szumańskiej pt. "Tunes, Tunes", chyba dlatego, że, jako jedyna, w pełni oddaje magię tego kraju, bez popadania w sztuczny zachwyt i nadmierną euforię. Przedstawia kraj taki, jakim jest, z wadami i zaletami, z mnóstwem sprzeczności, które wcale nie umniejszają jego uroku i piękna. To właśnie poniższy fragment "Tunes Tunes" stał się mottem tegorocznej wyprawy...

"Wędruję teraz prowadzona przez dźwięki. Terkot małego domowego młyna. Rytmiczny stukot warsztatów tkackich. Warczenie maszyn do szycia. Stukanie młoteczków o mosiądz. (...) Od najdawniejszych czasów poszczególne części mediny zajmowane były przez odrębne korporacje rzemieślników. Suk złotników, suk perfum, dywanów, suk ceramiki. Na zapleczu sklepów i kramów warsztaty. (...)"

Tak właśnie to wyglądało: zakątki, w które nikt nie dociera, a w nich ludzie tworzący wszystkie te cuda, zabierane potem ze sobą, by cieszyły oczy i przypominały o miejscach, gdzie czas na moment przystanął, tak, jakby nagle zapomniał, że powinien płynąć wciąż naprzód, ku cywilizacji...

Stojąc i patrząc, jak pod uważnymi palcami mistrzów powstają dzieła: fajki wodne, kolorowe talerze, barwne, grube dywany, wyroby ze skóry, po raz kolejny nawiedziło mnie uczucie, że jestem jak pielgrzym, który na krótką chwilę powrócił do domu, żeby za moment znów wyruszyć w świat zupełnie nienaturalny, obcy, oderwany od pragnień i tego co najważniejsze: prostoty życia na pewno nie pozbawionego trosk, ale i nie skażonego szaleńczym pędem ku nowoczesności. Tam, przeciskając się przez niedostępne turystom zakątki mediny Tunisu, podglądając życie toczące się za błękitnymi drzwiami domostw, zasłuchana odgłosami, kolekcjonowałam wrażenia, chłonęłam atmosferę miejsc, stawałam się nie tylko obserwatorem, ale i uczestnikiem wydarzeń.

Swoje spostrzeżenia, odczucia, obserwacje, postaram się tu opisać. Będzie to całkowicie subiektywny obraz kraju, w którym jestem zakochana nie ślepą miłością, na tyle jednak głęboką i trwałą, że nie ma na nią wpływu mijający czas ani różne niewygody, jakich zdarza mi się doświadczać. Raz będą to opowieści z perspektywy sentymentalnego turysty, przybysza, zachwyconego brudnym podwórkiem bo wie, że niedługo powróci do przestronnego mieszkania, innym razem natomiast - szkice krytyczne, być może nie wolne od drobnych uprzedzeń. Mam nadzieję, że chociaż część tego, co chciałabym przekazać, przemówi do wyobraźni czytelników i przybliży Tunezją inną niż ta, którą można zobaczyć w zamkniętych hotelowych enklawach :)